Jest 5 grudnia 1999 roku. Za niecały miesiąc rozleje się pluskwa milenijna, przestaną działać komputery i cały świat pogrąży się w chaosie. Tego dnia w Zakopanem bawi się 46-letni Andrzej Kolikowski, zwany szerzej jako Pershing.20 lat później panowie Filip Czerwiński i Piotr Szatkowski napiszą o nim „Król Życia”.
Nawet jeśli rzeczywiście nim był, jego panowanie nie trwało długo, a zakończyło się właśnie 5 grudnia 1999 pod stokiem narciarskim.
Był już zmierzch, kiedy Pershing zjechał ze stoku. Łuny świateł rozświetlały niebo i przybrało ono brudnopomarańczwy kolor, jakby chmury płonęły od wewnątrz. Przyjaciel Pershinga, Krzysztof Jackowski, mógłby skojarzyć to z jakimś niebezpieczeństwem albo złym omenem. Ale jego wtedy nie było na miejscu.
Widzieli się z Andrzejem kilka dni przed wyjazdem do Zakopanego. Pod koniec listopada byli w Atlantic City na walce Andrzeja Gołoty, któremu z ogromnym zaangażowaniem Pershing kibicował, a później pojechali do Las Vegas. Pershing nie mógł się jednak wyluzować, ciągle chodził spięty, odbierał jakieś niepokojące telefony, zbladł i nie chciał jeść, ani się bawić.
Już wtedy mówiło się na mieście, że traci wpływy w Warszawie, że są ludzie, którzy życzą mu źle i dybią na jego życie. Niektórzy znajomi radzili mu nawet, aby został w Stanach, nie wracał do Polski, bo teraz to bardzo niebezpiecznie. Dwa tygodnie przed wyjazdem do Stanów ktoś wysadził w powietrze samochód Florka – osobistego kierowcy Pershinga, który nie tylko go wszędzie woził, ale i wziął na siebie kilka kul za swojego szefa (ale o tym później).
Podchaser is the ultimate destination for podcast data, search, and discovery. Learn More